baner

Wywiad

"Jestem czytaczem fabuł" - wywiad z Tomaszem Kołodziejczakiem

Karol Wiśniewski, Maciej Kowalski, Grzegorz Ciecieląg


A właśnie – jak Pan ocenia działania TM-Semic? Swego czasu wydawnictwo było prawdziwym potentatem na rynku.

wywiad3tormentZdaje się, że to oni wychowali grupę czytelników i miłośników komiksu amerykańskiego, stanowiącą dziś część naszych klientów. Więc – podziękowania. Ja wchodziłem w te komiksy już jako dorosły człowiek, więc zdecydowanie nie wszystko tam było dla mnie. Lubiłem czytać Batmana i „Punishera”, drukowali świetne Mega Marvele czy starannie wybrane wydania specjalne. No i „Garfielda”. Pokazali polskim czytelnikom bardzo wielu bohaterów, zresztą zajmowali się tam selekcją fachowcy, Marcin Rustecki i Arek Wróblewski. Pamiętam, też że ich pierwsze produkcje wydawały się bardzo drogie. Ale padli nie dlatego, i nie dlatego – choć spotkałem się z takimi opiniami – że drukowali na słabym papierze. Po prostu w Polsce nie było dość chętnych na komiksy o superbohaterach.
Ja do dziś trzymam domu w zasadzie kompletną kolekcję produkcji TM-Semica – to kilkanaście, o ile nie kilkadziesiąt tysięcy komiksowych stron. Mnóstwo do czytania.

Do pewnego momentu liczba komiksowych publikacji miała tendencję zwyżkową. Jednak nagle cześć serii została wstrzymana, postawiono tylko na sprawdzone tytuły. Jak Pan myśli, co zadecydowało o takim a nie innym biegu wydarzeń? Nasycenie rynku, inne czynniki?

Zbyt dużo nietrafionych tytułów. Pamiętam doskonale moment na targach we Frankfurcie, kiedy z licencjami zaczęło być gorąco. Przez pierwsze lata Egmont był jednym partnerem francuskich licencjodawców i nagle okazało się, że do każdego z nich stoi kolejka innych polskich wydawców i kupuje wszystko, co się da. Oczywiście, moje tłumaczenia, że zbyt szybka produkcja doprowadzi do zawału, nie były za bardzo brane pod uwagę. Ich biznes to sprzedawać licencje, a nie dbać o racjonalny rozwój runku. No więc i my przycisnęliśmy trochę. Niepotrzebnie. Druga kwestia to dobór tytułów. Większość wydawców – ja także – popełniła błąd zakładający, że nasz rynek rozwinie się – pozostając mniejszym – zgodnie z wzorcami z rynków dojrzałych, francuskiego czy amerykańskiego. Czyli, że dominować będzie mainstream – opowieści science fiction, sensacja, komedia, superbohaterzy z Ameryki. Tymczasem my mamy runek niszowy, hobbystyczny, komiks – nie licząc klasyków typu „Thorgal”, Asteriks czy Tytus – nie jest konsumowany, jako źródło fabuł i opowieści przynależnych kulturze popularnej. Ktoś, kto szuka historii sf czy sensacyjnej, w Polsce sięga po książkę, serial, grę komputerową.
Na dodatek wielu wydawców nie miało elementarnych kompetencji komiksowych, wybierali złe tytuły, albo wydawali je bardzo słabo, np. reprodukując ze skanów, czasami jedno i drugie. Wzięli się za komiksy, bo dostrzegli w nich źródło potężnego zarobku, a kiedy okazało się, że to nie taki prosty biznes, wycofali się. Na dodatek zarzucając rynek tonami papieru na tanich wyprzedażach.

A wam nie zdarzały się błędy?

Jasne, że się zdarzały. Wypuszczamy na rynek koło setki tytułów rocznie ponad 12 000 stron komiksu. Były i źle dobrane tytuły, i niedopracowane tłumaczenia, i niedoróbki produkcyjne, i opóźnienia. Staramy się oczywiście to eliminować, poprawiać, zmieniać. Ale pokażcie mi wydawcę, który nie miał takich wpadek? To się przydarza i największym wydawcom zachodnim. Jednak uważam, że wykonaliśmy kawał solidnej roboty. Przez te kilka lat wydaliśmy kilkaset tytułów, dostarczyliśmy polskiemu czytelnikowi klasyczne, mistrzowskie dzieła komiksu światowego, przypomnieliśmy, a czasami – jak w przypadku reprintów najstarszych Tytusów – pokazaliśmy na nowo klasyków polskiego komiksu. W gazecie, antologiach, albumach pokazaliśmy wielu polskich debiutantów, wspieraliśmy komiksowe konwenty i wystawy. To Egmont był jednym z najważniejszych źródeł informacji o komiksie dla mediów zewnętrznych i mówiliśmy w nich nie tylko o naszych produkcja, ale całej tej odmianie sztuki. Wykonaliśmy gigantyczną robotę i teraz, po niemal dekadzie aktywności, wciąż jesteśmy na rynku głównym graczem.

Dostosowując się do potrzeb Czytelników. Ekskluzywne wydania komiksów okazały się chyba strzałem w dziesiątkę – jak ocenia Pan tę inicjatywę, co wpłynęło na powołanie do życia takiej linii wydawniczej i czy planujecie w bliższej przyszłości kolejne eksperymenty (poza „Klubem Kawalarzy” i „Klubem Dziewczyn”)?

Na szczęście mamy kapitalizm. Każde widzimisię producenta jest weryfikowane przez rynek. Nowa linia wydawnicza była, po pierwsze, konsekwencją analizy zachowań naszych klientów, a po drugie, mojej chęci utrzymania w ofercie komiksu europejskiego. No i obserwacji, tego, co dzieje się w innych krajach. Szczęśliwie nałożył się na to wzrost ekonomiczny. Na razie to działa, ale kiedy po raz pierwszy zaproponowałem komiks za 100 zł, to mało kto wierzył w ten projekt, wątpliwości mieli i nasi handlowcy i księgarze. Jest jasne, że nie byli zachwyceni potencjalni klienci.
Myślę też, że siłą tego projektu jest też dobór tytułów i autorów. Ja wiem, że praktycznie każdy z nich budzi jakieś kontrowersje. W tym nie podoba się kreska albo fabuła, w tym, że autor mało znany, w tym, że zbyt znany i go za dużo drukujemy. I tak dalej. Każdy fachowiec, czytelnik, fan, ma przecież swoja własną „ligę mistrzów” (i dziury w kolekcji, które chciałby zapełnić). Ale myślę, że – spojrzawszy na to co już się w kolekcja ukazało i co planujemy – znaleźliśmy tu dobry balans między stylami, tematami, twórcami. Czytelnicy wiedzą, że w ramach tych trzech brandów dostaną rzeczy ciekawe, ważne, znane. Nawet, jeśli ten czy inny tytuł im osobiście nie odpowiada.
W Polsce wydanie każdego komiksu to swoisty eksperyment. Oczywiście, szukamy możliwości powiększenia biznesu.

Opublikowano:

Strona
<<   2 z 9 >>  



Tagi

Egmont Tomasz Kołodziejczak Wywiad

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

vision2001 -

:) wywiad - rzeka.
Fajnie jest poczytać o tym jak wygląda praca przy wydawaniu komiksów i mieć obraz tego co dzieje się za "kulisami".