baner

Wywiad

Marudzenie o superbohaterstwie - rozmowa z Rafałem Szłapą

Paweł Panic
Marudzenie o superbohaterstwie

Rozmowa z Rafałem Szłapą, autorem serii "Bler" i rysownikiem takich albumów, jak "Benedykt Dampc. Prywatny Detektyw" i "Słynni polscy olimpijczycy: Janusz Kusociński".

Z Rafałem Szłapą dane było mi się spotkać w pierwszą sobotę wakacji. Usiedliśmy przy stoliku przy ulicy Grodzkiej w Krakowie, naprzeciwko księgarni komiksowej i dobre półtorej godziny rozmawialiśmy na rozmaite tematy związane z działalnością Rafała. Mój rozmówca jest człowiekiem niezwykle otwartym, zatem właściwie nie musiałem zadawać mu pytań, aby dowiedzieć się masy ciekawych rzeczy. Z głośnika nad naszymi głowami dobywały się dźwięki popularnych rockowych kawałków, za naszymi plecami nieustannie rozbrzmiewały krzyki cudzoziemców korzystających z wypożyczalni rowerów, a sama rozmowa przebiegała w bardzo swobodnej atmosferze. Z tego też względu daruję sobie typowe dla wielu wywiadów słowo „śmiech”, umieszczane w nawiasie przy odpowiedziach, gdyż musiałbym je wciskać, gdzie tylko się da.

Aleja Komiksu: „Bler” ma świetne recenzje.

Rafał Szłapa: Na pewno są to najlepsze recenzje moich rzeczy, jakie w życiu czytałem. Może inaczej, nigdy nie czytałem tylu dobrych recenzji.

szlapa_ilust1


A inne dzieła? „Pozdrowienia z Interstrefy”?

Z „Pozdrowieniami” było różnie. Najbardziej chwalony jest chyba właśnie „Blera”.

A co z sukcesem komercyjnym?

Robiąc komiksy w Polsce, trudno jest zarobić, tak czy inaczej. Sukces komercyjny to może był przy albumie o olimpijczykach.

Albo o papieżu.

Tak. Komercyjny sukces, to na przykład „Maus”, którego hurtownicy domagają się w każdych ilościach i czytelnicy też. A w takiej formie autorskiej - bo „Bler” to generalnie jest autorski komiks, mimo że superbohater itd. - to ciężko o komercyjny sukces. Nie interesuje mnie już robienie komiksów historycznych, nie poruszałbym też tematyki politycznej, która ostatnio wróciła do kabaretu. Zresztą śledząc politykę, mam wrażenie jakbym oglądał niekończący się kabareton, w którym tylko postacie się zmieniają.

Ale „Bler” jakoś się rozchodzi. Na imprezach komiksowych...

Tak, generalnie tak. Fanom komiksu w Polsce się spodobało. Zresztą wszystko dopiero się okaże, bo np. nie mam jeszcze danych z Empiku. Pierwsze uderzenie było dobre.

A potem? Powoli.

Podobno z każdym komiksem tak jest, więc się nie boję.

Może sprzedaż wzrośnie przy okazji drugiego tomu, potem trzeciego?

Czasami tak właśnie jest, że drugi tom jest lokomotywą pierwszego.

Oczywiście nie życzę ci, żeby cały „Bler” był sprzedawany w pakiecie za jakieś śmieszne pieniądze.

Ale ja nawet nie mam nic przeciwko. Gry komputerowe na przykład się starzeją i to jest naturalne, że są sprzedawane w pakietach czy jako dodatek do gazety. Może jak zostaną zwyżkowe egzemplarze, dołącze tłumaczenie i będę sprzedawał na zachodzie... Jest nawet jeden Amerykanin, który przetłumaczył „Blera”.

Przy jakiej okazji to było?

Jest bliskim znajomym mojej koleżanki, mieszka w Krakowie i tak po znajomości wyszło. W każdym razie, jak już przetłumaczył, to się zainteresował bardzo i już się zadeklarował na ciąg dalszy.

W tym momencie pojawiły się chłopaki ze sklepu Fankomiks i Rafał rzucił pytanie: „gdzie te fanki mangi?”. Po czym złożył propozycję urządzenia spotkania dla czytelniczek mangi i zapytania ich, dlaczego nie kupują jego komiksów. Zaoferował, że zrobi nawet plakat. Po krótkiej rozkmince nad tym pomysłem, wróciliśmy do „Blera”.

Nie kusiło cię żeby zostawić ten komiks w czerni-bieli? Teraz większość rzeczy, zwłaszcza polskich, wydaje się właśnie w ten sposób, natomiast twój komiks jest kolorowy.

Andrzej Rabenda z Postu mówił mi nawet, żebym zrobił „Blera” w małym, książkowym formacie i w czerni-bieli. I rzeczywiście, z komercyjnego punktu widzenia w Polsce takie komiksy radzą sobie lepiej. Nie jest to jakieś przekonanie o sobie, że jestem dobrym kolorystą, ale ja z kolorem bardzo lubię pracować. Niektórzy narzekali, że kolor płaski, ale większość była zadowolona. Znalazłem sposób, aby przygotowywać go w miarę szybko i zarazem skutecznie. Jeden z wymogów, aby w Polsce zrobić regularnie ukazującą się serię, to wymyślić formułę szybką i powtarzalną – jak „Wilq”. Gdyby „Wilq” był malowany na przykład akrylem na płótnie, to przypuszczam, że bracia Minkiewiczowie nie byli by w stanie tak często wypuszczać kolejnych tomów.

Ale gdyby chcieli popisać się taką grafiką, to na pewno byliby w stanie. Mogą o tym zresztą świadczyć kartki pocztowe, które swego czasu stworzyli.

Tak, oczywiście. To znakomici graficy. Zresztą z Tomkiem się doskonale znamy.

Oni teraz obydwaj siedzą w Krakowie, prawda?

Tak. Bartka znam na gruncie zawodowym, a z Tomkiem się widujemy bardziej towarzysko. Z tym, że od kiedy mamy dzieci, trudno się czasem wyrwać z rodzinnych okowów. „Wilq” to jest dobry przykład znalezienia formuły na serię. Podobnie próbowałem z „Blerem”, choć oczywiście w innym kierunku. Gdybym ja miał w całości namalować „Blera” to pewnie nigdy by nie wyszedł.

Ale gdybyś się uparł, to pewnie mógłbyś go namalować.

Mógłbym. Przez lata miałem problem z rysunkiem, lekkie niedobory. Rysowałem storyboardy, z tym, że przy storyboardzie nie trzeba tak uważać, jak przy komisie. Potem zrobiłem dla „Bluszcza” komiks z Radkiem Smektałą.

Co to był za komiks, jaki miał tytuł?

„Pocztówki z życia Ewy”. Pojawił się w dziewięciu numerach tego pisma, po cztery strony, czyli razem 36 stron. Z tym, że nie dokończyliśmy go.

Oczywiście tematyka kobieca?

Tak. Komiks był na początku kobiecy, a potem konsekwentnie oddalał się od tej linii, aż się w końcu całkiem rozszedł z oczekiwaniami i podziękowali nam za współpracę.

Ale gdzieś tam dalej jest. Można coś z nim dalej zrobić?

Przez najbliższe pięć lat nie mogę z nim nic zrobić.

Ale potem...

Potem tak. Tylko nie wiem, czy będę chciał. Graficznie ja wtedy szukałem stylu, który potem w „Blerze” się rozwinął. Wcześniej jeszcze zrobiłem olimpijczyków – „Kusocińskiego”. Po „Kusocińskim” było dużo pochwał, że dobry rysunek. Pierwszy raz ktoś pochwalił mnie za czarno-biały rysunek. Do tej pory chwalili mnie wyłącznie za rzeczy, które malowałem, np. „Niobe”, która wygrała Konkurs na Komiks o Powstaniu Warszawskim. W tamtych czasach nawet ktoś napisał: „Szłapa się wziął za malowanie i bardzo dobrze mu to zrobiło”. Akceptację czytelników zdobywały jedynie moje prace w technikach malarskich. Tylko, że to jest bardzo czasochłonne, więc jak w końcu rysunkiem udało mi się osiągnąć taki moment, że „Kusocińskiego” pochwalili, to była rewolucyjna chwila. Chociaż teraz „Kusociński”, jak na niego patrzę, ma sporo braków i dzisiaj zrobiłbym go inaczej, może nawet lepiej.

szlapa_ilust2


„Olimpijczycy” chyba nie mieli wśród fanów komiksu jakiegoś dużego odbioru.

To było przedziwne przedsięwzięcie, które miało ogromny budżet, chyba największy budżet jeśli chodzi o komiks przygotowany i wydany Polsce.

Do kogo to było kierowane?

Nie wiem, może do działaczy?

Może, pamiętam, że choćby w Empikach ta seria zalegała na dolnych półkach, powciskana gdzieś za „Kaczory Donaldy”.

Jeszcze chciałem o tym budżecie. To co wydawcy zapłacili za przygotowanie materiałów i druk, to była zaledwie kropla w morzu całej kasy, którą wydano na promowanie serii. Spoty, reklama telewizyjna, reklamy radiowe, outdoory na przystankach. Było tego w cholerę, gdzie tylko się ruszyłem, to widziałem tych „Olimpijczyków”. To są straszliwe pieniądze. O tym komiksie się słyszało, on nie musiał być dobry. Wydawcy zatrudnili dziennikarza sportowego, który miał w miesiąc stworzyć 30 scenariuszy. Zrobił to najlepiej jak umiał, a my, wynajęci rysownicy narysowaliśmy to w ekspresowym tempie, wedle wymogów zleceniodawcy.

Co z tego mogło wyjść...

To była psychoza zupełna. Samą produkcją komiksu zajęła się firma, która nigdy w życiu z komiksami nie miała nic wspólnego. Próbowali nam znormalizować wszystko, co tylko możliwe - odstępy między kadrami, grubość ramki, wielkość czcionki, grubość ramki od chmurki.

A nie walnęli wam gotowych ramek i powiedzieli: rysujcie tylko w tym, co tu macie?

Ja nie wiem... Maciek Mazur opowiadał, że pytali go jakiej grubości pisakiem rysuje, żeby to potem narzucić reszcie. Na szczęście mnie już nikt nie mówił, jakim cienkopisem mam rysować, ale bez wątpienia było to ciekawe doświadczenie.

Przynajmniej miałeś okazję zobaczyć, jak mógłby być w naszym kraju komiks promowany.

Myślę, że gdyby wziął się za to ktoś, kto umie pisać scenariusze, to byłoby lepiej. Może nie wszystkie, ale wiele z tych opowieści dawało możliwość napisania czegoś dobrego, zresztą autor próbował, ale pod pręgierzem czasu trudno stworzyć arcydzieła.

A propos dużych nakładów, to próbowałeś gdzieś uderzać, coś działać dalej z komiksem historycznym?

Nie, nie chcę być kojarzony z komiksem historycznym. Byli „Olimpijczycy”, był papież, była „Niobe”. „Niobe” będzie teraz w ogóle w podręczniku do języka polskiego, który ukaże się, lub już się ukazał, nakładem wydawnictwa Stentor. Do podręcznika trafiło 7 stron komiksu a nawet okładka. Niestety jeszcze nie widziałem i nie wiem, jak to wyszło.

Teraz dzieciaki w szkole będą czytać komiksy i to twoje komiksy. Sam podczas swej edukacji korzystałem z kilku podręczników Stentora, zatem, mimo dosyć dużego wyboru na rynku podręczników, jest szansa, że twoje dzieło trafi do kilkudziesięciu tysięcy młodych Polaków.

Tak, może zapamiętają. W każdym razie nie chcę się bawić w komiksy historyczne, wolę fantastykę, która sprawia mi więcej przyjemności.

Jeśli już wspomniałeś o fantastyce, to wróćmy do „Blera”. Tematyka superbohaterska nie jest w naszym kraju chętnie poruszana przez twórców (jeśli już, to w konwencji pastiszowej), ale „Bler” jest robiony całkiem na poważnie.

Na początku, kiedy powstał pierwszy short, to były zaledwie cztery plansze. Miała to być ilustracja do artykułu prasowego o komiksie. Wtedy było to pół żartem pół serio.

Do „Przekroju”, tak?

Do „Przekroju”, jeszcze krakowskiego. Taki komiks o komiksie. Z motywów komiksowych akurat taki mi przyszedł do głowy. To były jeszcze czasy Tm-Semiców lub świeżo po i superbohaterowie w komiksach byli u nas nadal czymś powszechnym.

To było takie naturalne myślenie: komiks – superbohater.

Tak, chyba tak. Ja nie jestem, wiesz, jakimś wielkim fanem opowieści superbohaterskich. Zbierałem je z czysto badawczych pobudek. Na przykład rok zbierałem „X-Menów” i nagle zdałem sobie sprawę, że cała historia kręci się w kółko. Co kilka zeszytów zabijali ich, oni zmartwychwstawali i dawali oponentom łupnia i tak w koło.

Ale mieli fajne rysunki...

Niektóre rysunki byłe fajne, tak. Ale jeśli chodzi o historie, to grzęzły w schematach. Nie jestem zdeklarowanym fanem tego typu opowieści, ale uważam, że w tym temacie można więcej ciekawego powiedzieć. Swego czasu za sprawą Jerzego Szyłaka bardzo zafascynowałem się Moore'em i „Watchmenami”.

Wspominałeś kiedyś, że w drugim tomie „Blera” nie będzie dużo superbohaterstwa...

Trochę będzie.

Czyli będą walki z przestępcami napadającymi na bank i tym podobne akcje?

Będą sceny, w których „Bler” leje złych gości, ale ta historia cały czas ewoluuje. Żeby zapewnić płynne przejścia pomiędzy poszczególnymi tomami, muszę nawiązywać do tego, co zostało już opowiedziane. Nie mogę za dużo powiedzieć, żeby nie zaspojlerować. To jest komiks nie tyle o superbohaterze, tylko o tym, jak to jest z tym całym superbohaterstwem, ile w tym pozytywów, a na ile to jest to wymysł fałszywy. Chciałem to zrobić w realiach polskich, bo to jedyne, jakie znam.

Nie będzie jednak czegoś, co pojawia się co jakiś czas w „Spider-manie”? Jest bohaterem, ale często jest również ofiarą nagonki, którą urządza na niego J. J. Jameson z „Daily Bugle”.

Mogę zdradzić, że nagonka będzie i to od razu. Ludzie rzeczywiście reagują pozytywnie, ale wyobraźmy sobie jakby reagowała policja, prokuratura, gdyby pojawił się jakiś facet, który skakałby po dachach i im chleb zabierał.

Może gdyby dawał łapówki i znał kogo trzeba?

Ale on nie zna kogo trzeba.

Czyli ta organizacja nie jest tak potężna?

No nie, dwie osoby tylko...

Pojawią się jakieś prawdziwe postaci, typu prezydent Krakowa?

Nie. Nadal śledzimy akcje w większości z punktu widzenia bohatera. Jako, że bohater nie będzie miał okazji się spotkać z prezydentem Krakowa, więc ten się nie pojawi. Zresztą... nic się tak nie dezaktualizuje jak politycy, wystarczy zajrzeć do Funkiego Kovala 3. Pojawi się za to, znana z pierwszego tomu, Ruth, która prowadzi śledztwo, które jednak nie jest śledztwem w sprawie Blera.

Rozumiem, że w pewnym momencie ich drogi się skrzyżują. Ten wątek zostanie zakończony w drugim tomie?

Będzie rozwijał się aż do ostatniej, trzeciej części.

Pojawią się jacyś inni bohaterowie władający nadprzyrodzonymi zdolnościami, może zalążek supergrupy?

Nie kręci mnie przeszczep do nas Marvela. To jest komiks o superbohaterstwie, takie marudzenie o superbohaterstwie.

Jeden nadczłowiek wystarczy.

Jeden na trzy tomy tak. Gdybym miał większe plany może poszedłbym w innym kierunku.

Bler ma typowo superbohaterski wygląd. „B” na piersi itd. Jeszcze peleryny mu brakuje. Nie chciałeś go zrobić takim współczesnym superbohaterem, który ma moc, ale chodzi jakoś normalnie ubrany, co najwyżej w skórę.

Będzie scena w drugim tomie, gdzie będzie w okularach i nikt go nie pozna...

Dobrze, że loczka nie będzie na czole rozpuszczał. Była taka kwestia, przy okazji Bloku Komiksowego przy Game Fusion, że w zajawce zapowiadającej spotkanie z tobą, była zdanie informujące, iż będzie można się dowiedzieć, kto odpowiada za fryzurę Blera. Nikt jednak o to nie zapytał.

To jeszcze dawna kwestia, wiążąca się Radkiem Smektałą, z którym robiłem kiedyś różne rzeczy i który w ogóle napisał najlepszego szorta z Blerem, jakiego kiedykolwiek ktokolwiek zrobił. W każdym razie Radek kiedyś mnie zapytał: „a kto tak w ogóle dba o jego włosy?”. A czy te włosy wyglądają na zadbane? No właśnie nikt nie dba... Te włosy się wzięły z fascynacji Robertem Smithem, Edwardem Nożycorękim i innymi osobnikami tego typu.

Byleby dobrze wyglądał. Nie zarasta, goli się regularnie, więc nie jest tak źle.

Właśnie w Funkym Kovalu fascynowało mnie, że on po iluś planszach ma coraz większy zarost. Polch do tego stopnia dbał o uwiarygodnienie tej postaci, że Koval stopniowo zarastał.

Może zarastał razem z autorem?

To było fascynujące. W „Bez oddechu” jak ma mieszkanie i ma okazję do niego chodzić, to jest ogolony. Natomiast później już na dobre stopniowo zarasta!

Chciałem zapytać o zajawkę drugiego tomu, którą można znaleźć na twoim blogu. Widać tam postać jakby wyjętą z Lovecrafta. Możesz coś o niej powiedzieć?

To jest spojler i więcej już za bardzo nie mogę powiedzieć.

Ale to jest istota nadprzyrodzona, nie żaden koleś w kostiumie?

Tak, to nie jest żaden koleś w kostiumie. Szymon Holcman kiedyś powiedział, że bez tego ten komiks byłby realistyczniejszy, zatem zobaczymy.

Jednak przez to komiks straci nieco na realizmie. Oczywiście pomijając moce głównego bohatera, to świat przedstawiony jest całkiem realistyczny.

Lovecraft też starał się oddać ducha pewnych czasów, a że czasem pojawiało się tam coś nadprzyrodzonego, wcale tej rzeczywistości nie burzyło, jak w każdym horrorze chyba...

Nie będzie to w każdym razie zbyt naiwne?

Broń Boże!

Widać, że poświęcasz dużo czasu i energii na promocję swego dzieła. Jest blog, profil na facebooku, nawet okolicznościowe kartki świąteczne.

Chciałem jeszcze raz w miesiącu puszczać szorta, ale na to niestety brakło czasu. Powstały dwa, trzeci jest napisany, kolejne dwa są wymyślone. Chciałbym jeszcze raz narysować ten, który Radek napisał, dorzucić do niego stronę, okładkę, pokolorować. Niestety zabrakło czasu. Żyję z rysowania, rysuję 16 godzin dziennie, niekiedy cały dzień albo i noc. Potem często nie ma siły już na nic. Mam mało czasu, żeby skończyć album i obecnie staram się skoncentrować wyłącznie na nim. A szorty będą. Teraz, przed październikiem nic się nic już nie pojawi, natomiast potem sukcesywnie będę starał je robić. Jeżeli zbierze się tego bezpieczna ilość, to być może wyjdzie nawet czwarty album, będący antologią krótszych opowieści, związanych z Blerem.

A przez tę promocję, nie masz mniej czasu na rysowanie samego komiksu? Zresztą ostatnio i tak jest jej nieco mniej.

Tak, tej promocji jest mniej. Jeśli uda mi się wszystko czasowo zgrać, to komiks będzie gotowy już we wrześniu. Będę miał wtedy czas i będę mógł spokojnie zająć się promowaniem, a komiks będzie się drukował. Chwilowo trochę przystopowałem. Nie ma w kibicowaniu nic o „Blerze”. Od czasu do czasu staram się jednak coś dopieścić, przeprowadziłem nawet mały konkurs rysunkowy.

Ten, który Tomek Kleszcz wygrał, tak?

Tak, wygrał Tomek Kleszcz. Bardzo fajny człowiek. Czytajcie „Kamień przeznaczenia”. Powinno się takie inicjatywy wspierać. Wytykano Tomkowi różne niedostatki, tak samo zresztą jak i mnie. Ja myślę - tak, jasne, wytykajmy to, ale też z drugiej strony nie zamieniajmy się w naród krytyków i nauczmy się wspierać różne inicjatywy. Pamiętajmy, że to są rzeczy robione z pasji i po godzinach, doceńmy to. Ja i Tomek Kleszcz i wielu innych nie zrobiliśmy tego, żeby pływać w swoim basenie i jeździć limuzyną. Robimy to, nie wiem, z jakiegoś absurdalnego powołania czy zamiłowania, czy może z miłości do gatunku, na pewno nie dla kasy i splendorów, bo w Polsce to niemożliwe, a już na pewno niemożliwe, jak się robi swoją własną historię.

To jest najważniejsze. Fajnie też żeby nie utopić w tym za dużo pieniędzy.

Na komiksie zarobić trudno. Kosztu druku nie są jednak koszmarne. Patrząc na słoneczniejszą stronę życia, to „Bler” sprzedał się nieźle, sprzedaje się w dalszym ciągu. Liczę na to, że publikacja kolejnych części przełamie opór tych, którzy stracili zaufanie do polskich serii, które często zakończyły się po jednym tomie.

Czyli „Bler” dziury budżetowej ci nie zrobił?

Nie, ja mam kredyt mieszkaniowy. To on mi robi dziurę budżetową.

Na pewno drugi tom będzie do dostania na festiwalu w Łodzi, tak? To już możesz w tej chwili zapewnić na sto procent?

No będzie. Staram się żeby był. Wszystko idzie pełną parą. Scenariusz jest zamknięty. Co ciekawe scenariusz jedynki nie był zamknięty przez długi czas. Była w nim pewna dziura, z którą jeszcze w lipcu się męczyłem. Natomiast przy dwójce już jest gotowy, dużo też jest naszkicowane i cały czas rysuję. Kalendarz przewiduje, że skończę do końca sierpnia.

Starczy czasu na wakacje.

Tak, starczy czasu na wakacje z pisakami... Żona już mnie pytała, czy je bierzemy. Zresztą jest zawsze moim pierwszym czytelnikiem i recenzentem. Zrobiliśmy też parę rzeczy razem. Przygotowała pierwszy tom do druku.

Czyli ty, jak prawdziwy artysta możesz się skupić tylko na tworzeniu?

No... i na bieganiu do drukarni.

Naprawdę bardzo dużo czasu poświęcasz „Blerowi”. To jest takie twoje opus magnum?

Ostatnio przyszło mi do głowy, że to jest moje pożegnanie z naiwnością komiksową. Nie wiem, czy jakieś komiksy będę jeszcze robić.

No co ty, nie...

Jest pewien plan. Szczerze powiedziawszy, nie wiem, czy mogę coś mówić, żeby za dużo nie zdradzić. Chodzi o to, żeby wspólnie z Maćkiem Jasińskim zrobić komiksową biografię Jerzego Wróblewskiego. Zaproponowałem mu coś takiego, kiedy doszły mnie słuchy, że Maciek pisze książkę o tym legendarnym polskim rysowniku.

W Łodzi już coś zostanie zaprezentowane?

Będzie wystawa retrospektywna Wróblewskiego i być może przy okazji tej wystawy pierwsze kadry się pojawią.

No to teraz trochę o realiach „Blera”. Czy Kraków odegra jakąś istotna rolę w komiksie czy po prostu akcja dzieje się w tym mieście, ponieważ w nim mieszkasz?

To wynika z tego, że tu mieszkam.

Czyli równie dobrze mógłby się dziać gdziekolwiek indziej, czy miasto będzie miało jakiś wpływ na jego przygody?

Tak jak dotychczas, choć będzie go nieco więcej niż w poprzednim tomie. Zazwyczaj moje autorskie komiksy dzieją się w miastach, w których zdarzyło mi się zamieszkać. Kiedy robiłem jeszcze „Blera” do „Areny Komiks”, to była tam scena, w której wybuchał budynek. Do jej stworzenia wykorzystałem zdjęcia zamku w Bielsku. Później jeden gość napisał do mnie maila, że wytropił, iż wysadzam w komiksie bielski zamek. Krakowa też trochę wybuchnie w „Blerze”. Generalnie wrzuciłem gdzieś na bloga zajawkę, z której wynikało, że cały rynek wyleci w powietrze. Będę się tego konsekwentnie trzymał.

Bylebyś nie kombinował z Wawelem, bo będzie afera.

Nie, Wawel zostaje. Wawelu nie ruszam, ale pojawi się mgła. Oj, za dużo spojlerów chyba.

Mnie się bardzo podoba, kiedy komiksiarze pokazują w swoich dziełach znajome miejsca i niekoniecznie przy tym Warszawę. Wydaje mi się, że wiele osób chętniej sięga po komiksy, kiedy może odnaleźć w nich miejsca, które odwiedza na co dzień. Dotyczy to zwłaszcza miejsc, które gdzie indziej raczej nie są obecne. Przykładem choćby Opole i „Wilq”, który w tym mieście jest kojarzony i czytany przez naprawdę sporo osób. Z Krakowem podobnie?

Krakusy nie lubią komiksów. Kraków mimo całej swojej otwartości na kulturę, mam takie wrażenie, jest zamknięty na komiks. Całkiem inaczej niż Śląsk. Katowicka „Gazeta Wyborcza” wydrukowała komiksowy numer – przedsięwzięcie pilotowane przez Maćka Pałkę i Marcelego Szpaka. Przypomnę, że ja sam, jeszcze w latach 90. XX wieku, zrobiłem komiks o prowokacji gliwickiej, właśnie do tamtejszej „Wyborczej” i jakieś szorty obyczajowe, o sportowcach. Tu byłoby to nie do pomyślenia.

No to co w takim razie z tym krakowskim środowiskiem komiksowym? Byłem na Bloku Komiksowym przy Krakow Game Fusion i mimo ciekawych gości, zainteresowanie było praktycznie żadne.

To było z naszej strony organizowane nieco na wariackich papierach. Solidną imprezę zaczyna się przygotowywać pół roku wcześniej, a nie pół miesiąca. Na początku miałem być tylko gościem, potem się stałem współorganizatorem. To też z tego, że oni chcieli blok komiksowy o „Blerze” i o mnie. Zupełnie sobie tego nie wyobrażałem. Wyobraziłem sobie, że będę sam siedział na tej pustej sali i pomyślałem: jeżeli nie przyjdzie dużo osób z zewnątrz, to przynajmniej w jakiś sposób zintegrujemy komiksowe środowisko krakowskie. Zaprosiłem wszystkich Krakusów, których kojarzyłem – to był klucz generalnie. Nie było ludzi z zewnątrz. Zaprosiłem jeszcze Maćka Pałkę, którego bardzo lubię, ale nie dojechał. Ale z Krakowa zaprosiłem wszystkich, nawet Łukasza Ryłko, który już właściwie nie mieszka w Krakowie. I pomyślałem, że będzie to służyło choćby wewnętrznej naszej integracji, żeby się spotkać, pogadać i może coś zaplanować i stworzyć później wspólnie.

Podobnie wyglądały te spotkania organizowane przy Miejskim Ośrodku Kultury przez Kamila Śmiałkowskiego jeszcze w latach 90. Wspominam to jako ich plus. O ile w Łodzi do na przykład Szyłaka ciężko było się dopchać, o tyle tutaj można było sobie usiąść w pierwszym rzędzie, oko w oko z wyjątkowym człowiekiem. Myślę, że podobnie wyszło to na naszym spotkaniu. A że było jak było, to po prostu chyba przez fakt, że gracze mało się interesują komiksami. Trochę przeszacowałem. Wydawało mi się, że jak ktoś siedzi w popkulturze, to go wszystko, co jest z nią związane, zainteresuje. Największe zainteresowanie było oczywiście na spotkaniu z twórcami „Wiedźmina”. W pełni zasłużenie.

Gdzieś w tym momencie dołączyły do nas małżonka i córka Rafała. Widać, że pociecha zaczyna już podzielać zainteresowania ojca. W pewnym momencie Rafał zaproponował nawet swojej córeczce funkcję przedstawiciela prasowego... Czas jednak nieubłaganie leciał, więc musieliśmy nieco przyśpieszyć naszą rozmowę.

Szkoła gdzieś na uboczu, trzecie piętro, koniec korytarza... - niezbyt szczęśliwa lokacja Bloku Komiksowego z pewnością nie ułatwiała wam zadania.

Tak. Co ciekawe ta impreza była zaplanowana na piątek, sobotę i niedzielę. Myśmy w piątek jeszcze wszystko rozkładali i w piątek w tej szkole było więcej ludzi niż w sobotę, czyli w dniu, w którym miał się odbyć Blok Komiksowy. To nas zupełnie tak jakoś przybiło. No i byliśmy w ciemnym kącie. Nie jest to wina organizatorów, no bo przede wszystkim był to konwent od grania, więc wszystkie strategiczne punkty rozmieścili bliżej.

Są jeszcze szanse na coś takiego, w takiej formie?

Może. Chociaż nie wiem czy przy Game Fusion, bo tak jak mówię, trochę ta formuła nie zdała egzaminu. Może inaczej. Różnie bywało w przeszłości i chciałem żebyśmy się z krakowskimi komiksiarzami trzymali razem. W ogóle komiksiarze powinni się trzymać razem. Może teraz są trudniejsze czasy... W artystycznych środowiskach zdarzają się niesnaski i drobne zazdrości. Ale może trzeba byłoby chwilowo te wojenki zawiesić i skoncentrować się na działaniu dla dobra sprawy. Póki z komiksem w Polsce jest partyzantka, nie zwalczajmy się nawzajem, tylko działajmy wspólnie na rzecz ukochanego gatunku.

A dużo ludzi ci pomagało w organizacji wspomnianego przedsięwzięcia?

Andrzej Rabenda bardzo. Rafał Kołsut troszeczkę mniej, bo miał mniej czasu, ale Andrzej bardzo i bez Andrzeja nic by nie wyszło. Zainwestowaliśmy własne pieniądze w wydruki, w wystawę i do dziś nie rozliczyłem się z tych wszystkich rzeczy.

Czyli cały czas możesz liczyć na pomoc wielu osób?

Oczywiście. Nawet powiem więcej. Jednymi z gości był Artur Wabik, byli chłopcy od „Wiedźmina” i korzyść była z tego taka, że oni też bardzo pozytywnie zareagowali. Rozmowy były luźne, ale jednak padły słowa, że moglibyśmy jeszcze coś zorganizować.

I oby się udało. Co to ja jeszcze chciałem zapytać... Nie, chyba tyle.

Mam wrażenie, że w każdej odpowiedzi poruszam kilka zagadnień równocześnie, pewnie w ten sposób odpowiedziałem na kilka pytań, których jeszcze nie zadałeś...


Rozmawiał Paweł Panic.

Autorem rysunków jest Rafał Szłapa.

Opublikowano:



Tagi

Bler Polski Komiks Rafał Szłapa Wywiad

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-