baner

Recenzja

Koniec Początku

Przemysław Pawełek recenzuje Strażnicy - Początek #4: Ozymandiasz. Karmazynowy Korsarz
5/10
Koniec Początku
5/10
Alan Moore od lat powtarzał, że jego sztandarowe dzieło jest nie tylko niemożliwe do pełnego przełożenia na język innego medium, ale także kompletne i skończone. Przez niemal trzy dekady udało się mu takim pozostać. Po sukcesie filmowej adaptacji „Strażników” bonzowie z DC, wsłuchani w brzęk spadających srebrników, zdecydowali, że komiksowy scenarzysta stulecia nie ma racji. A nawet jeśli ją ma, to i tak da się na tym zarobić. Jak wiemy – w efekcie doczekaliśmy się cyklu zamkniętych w kilkuzeszytowych seriach prequeli, poświęconych poszczególnym członkom drużyny Watchmenów. Wiemy też, że serie miały różny, ale zawsze odstający od pierwowzoru poziom.

Ostatni tom cyklu „Strażnicy: Początek” to historie, które opowiedział Len Wein, w kategoriach tego biznesu niemal dinozaur. W swoim czasie współodpowiadał za takie postacie jak Swamp Thing, Wolverine czy kilku innych członków X-menów. Był też redaktorem serii Moore'a i Gibbonsa z 1986 roku. Okazuje się, że stary wyjadacz sprawdził tu się lepiej niż paru nieco młodszych, ale aktywniejszych obecnie kolegów.

Wein wziął na warsztat trzy tematy, z każdym rozprawiając się na inny sposób. Lwią część albumu stanowi 6-zeszytowa seria poświęcona Ozymandiaszowi, prawdopodobnie najlepsza z opowiastek skupionych na pojedynczych bohaterach, a na pewno najlepsza od czasu otwierających cykl Gwardzistów. Najlepiej wypada tu geneza superbohaterskiego następcy Aleksandra Macedońskiego. Wein nadaje mu iście lucyferiański sznyt – Adrian Veidt na własne życzenie spada z wysoka na samo dno, by piąć się do góry i – jak sam mówi – nieść światło. Fascynująco wypada sam origin – czynniki, które go ukształtowały, motywacja, która go napędzała, decyzje, które doprowadziły do faktu, że jest publicznie znany jako najmądrzejszy człowiek na Ziemi.

Niestety nie ma róży bez kolców. Genezis, ukazujące zarówno jasne jak i ciemne strony jego duszy, to tylko połowa historii. Druga jej część to uporządkowane chronologicznie streszczenie wydarzeń z klasycznych „Strażników”, przedstawione oczywiście z jego perspektywy, przeplatane scenami, które tworzą część historii, ale których Moore zdecydował się nie ukazywać. Nieprzypadkowo. W tych samych momentach gdzie brodacz z Northampton bawił się chronologią, łamał konwencję i wywracał na lewą stronę formę, Wein jest zachowawczy i niemalże konserwatywny. Opowieść pcha do przodu pierwszoosobowy strumień myśli Veidta, coś, czego Moore unikał jak ognia (jak wynika zresztą z dwóch dołączonych do zbiorku historii - Wein po prostu nie potrafi inaczej). Mimo wszystko to jedna z lepszych opowieści w całej serii, oddająca wszystkie znane nam już odcienie postaci, nawet jeśli nie formalnie, to fabularnie dość wierna pierwowzorowi.

Całość znakomicie oprawił grafiką Jae Lee, a kolorami June Chung. Ich dzieło zachowuje pewną lekkość i elegancję, a jednocześnie, gdy trzeba, nabiera ostrości i dynamiki. Jednocześnie nietypowe kadrowanie, z częstym sięganiem po koliste obramowanie kadrów, dodaje całości lekko secesyjny klimat. Być może nazwanie rysunku ucztą dla oka, byłoby lekkim nadużyciem, ale na pewno jest wyraźnie powyżej amerykańskiej średniej.

Słabiej niestety prezentuje się reszta albumu. Licząca sobie około 50-ciu stron „Klątwa Karmazynowego Korsarza” to raczej mało udolna próba nawiązania do pirackich przerywników z klasycznej serii. Znów jednak gdzieś siada formalna finezja pierwowzoru. W oryginale był to kontrapunkt dla głównej fabuły, świetnie komentujący stronę, w którą zmierza toczony rozkładem świat „Strażników”. Tym razem trudno mi ocenić jaki zamysł przyświecał autorom. Cykl, podzielony na 2-stronicowe kawałki, wzbogacał serie wydawane w zeszytach. Być może poszczególne odcinki wiązały się fabularnie z treścią zeszytu, być może nie – nie wiem. Na pewno jednak złożone do kupy nie są niczym więcej niż piracką opowieścią w duchu „Piratów z Karaibów”, tylko że skierowaną do starszego czytelnika. Owszem – to opowieść o postaci, którą wiara w wyższe cele prowadzi niczym Strażników w dość nieoczekiwanym kierunku, testując jego granice i konsekwencję, ale poza ogólnymi związkami i podobną myślą przewodnią trudno tu fabuły powiązać. Ot – historia piracka wetknięta w całość, bo Moore też tak zrobił, więc wypadało podobnie. Warto też nadmienić, że rysownikiem i współscenarzystą jest tu John Higgins, kolorysta oryginału. Jako rysownik sprawdza się bardzo przyzwoicie, na pewno lepiej niż jako gawędziarz. Nawet jeśli próbował on nawiązać do starych, krwawych i przewrotnych amerykańskich komiksów z epoki powojennej, to sam sobie zepsuł efekt nader współczesnym rysunkiem.

Album zamyka jednozeszytówka o Dolarówce, zatytułowana „Chcę grać w filmach”. To humorystyczna historyjka utrzymana w cartoonowej stylistyce, w pewien sposób odpowiadająca na pytanie – jak można być takim idiotą, by iść walczyć z przestępcami w powiewającej pelerynie, przez którą można zginąć? Nowelka jest całkiem strawna, choć przegadana, jednak zupełnie wyrwana z ogólnej konwencji.

Ostatni tom serii „Strażnicy: Początek” jest dość nierówny, ale wypada w moim odczuciu nieco lepiej niż poprzednie dwa tomy, czego główną zasługą jest genezis Ozymandiasza. Niestety pozostałe dwie opowieści nie trzymają poziomu. Głębsze spojrzenie na psychikę Veidta coś wnosi do świata stworzonego przez Moore'a. Po przeczytaniu jego dzieła można było czuć niedosyt związany z aptekarską ilością informacji związanych z poszczególnymi bohaterami. Taki też był zapewne zamysł autora i stąd sukces jego dziecka. Rozumiem przyświecającą DC chęć rozwinięcia bohaterów (i zainkasowania kolejnych tysięcy dolarów), ale nie rozumiem zupełnie idei, która przyświecała serii pirackiej, wyrwanej wszak z tego świata, a opartej na dość wątłej i zdeformowanej paraboli. Tak samo nie przekonuje mnie humorystyczny komiks o pseudoherosie-kretynie, w kontekście pierwowzoru, który ociekał wręcz mrokiem i pesymizmem.

Nie uważam, że kanon jest tu świętością, której nie wypada szargać, nikomu nie odbieram prawa do pastiszu i parodii, jednak DC starało się tą żartobliwą opowieść wpisać we wspomniany kanon, tak samo jak chciało do niego dołączyć pozostałe miniserie. Pomimo pewnych plusów jedynym chyba, czego udało się tu dokonać amerykańskiemu wydawcy to, że Moore miał rację. Jego i Gibbonsa dzieło jest zamknięte, spójne i nie potrzebuje nieudolnych dodatków. Co nie znaczy, że te dodatki są złe. Nie są (a przynajmniej nie wszystkie). Nie ma jednak co przykładać ich do oryginału. To zupełnie inna kategoria wagowa.

Opublikowano:



Strażnicy - Początek #4: Ozymandiasz. Karmazynowy Korsarz

Strażnicy - Początek #4: Ozymandiasz. Karmazynowy Korsarz

Scenariusz: Len Wein
Rysunki: Jae Lee
Wydanie: I
Data wydania: Październik 2014
Seria: Strażnicy - Początek
Tytuł oryginału: Before Watchmen: Ozymandias. Crimson Corsair
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Druk: kolor
Oprawa: twarda
Format: 170x260 mm
Stron: 256
Cena: 89,99 zł
Wydawnictwo: Egmont
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

Kandor -

Ostatnio dorwałem cały zestaw oryginalnych komiksów z "ALFem" (około 60 komiksów) i tam właśnie Marvel parodiuje Watchmen na jednym rysunku: the WASHMEN (finałowy #50 numer serii z lutego 1992 roku).

Z resztą w całej serii oni parodiują wszystko (od X-Men do Swamp Thing, często też pojawia się parodia High Evolutionary), najlepszy jest ALF jako superbohater FANTASTIC FUR:-) (w Polsce też się pojawił).

vision2001 -

Jak dla mnie jest to najsłabszy tytuł spod szyldu Strażnicy: Początek.
W przeciwieństwie do recenzenta nie zafascynowałem się wcale historią Ozymandiasza - jak dla mnie jest ona opowiedziana dobrze, ale w żadne sposób nie wyróżnia się na tle innych historii serii Strażnicy: Początek, a co ważniejsze - nie wciąga jak poprzednie historie.
Warstwa graficzna tej historii zachwyca sposobem kadrowania (wspomniane półkolistości) i cienką kreską oraz detalami do jakich przyzwyczaił mnie Jae Lee.
Karmazynowy Korsarz jak dla mnie prezentuje lekko ciekawszą fabułę niż Ozymandiasz. I powiem, że nawet mnie ta historia wciągnęła.
Dolarówka - zeszyt, który mógłby się nie pojawić.

Podsumowując - pozycja dla tych, co chcą skompletować całość. Innych zachęcam do zapoznania się z tym tytułem, ale odradzam zakup.