baner

Recenzja

Powrót bękarta

Przemysław Pawełek recenzuje Lobo. Portret bękarta
8/10
Powrót bękarta
8/10
Polska premiera pierwszej serii o Lobo odbiła się w swoim czasie dużym echem na naszym rynku komiksowym. Echo, które komiks Granta, Giffena i Bisleya wywołał w połowie lat 90., rozbrzmiewało słyszalnie aż do końca dekady, dopiero potem słabnąc. "Ostatni Czarnian" uczynił z kosmicznego psychopaty jednego z ulubionych bohaterów polskich komiksiarzy, a z Biza - uwielbianego rysownika. Wydany niewiele później "Powrót Lobo" tylko umocnił tą tendencję. Minęły dwie dekady. Dzięki kolekcji DC Deluxe starzy fani mogą przypomnieć sobie albumy, które dawno temu mogły zostać zniszczone czy zgubione. Młodsi miłośnicy komiksu, dla których polskie przemiany ustrojowe są już prehistorią, mogą mieć jednak wątpliwości, czy sięgając po kultowy tytuł, nie otrzymają przypadkiem skamieliny. Nie, to komiksy wciąż żywe, choć nostalgiczne wspomnienia dzisiejszych 30-latków mogą zdać się nieco zniekształcone przez czas, ale po kolei.

Nowe polskie wydanie Lobo to trzy historie - pierwsze dwie serie rysowane przez Bisleya i uzupełniająca je krótka historyjka "Paramilitarne Święta Specjalne". Cykl o (przed)ostatnim mieszkańcu Czarni to komiksy pełne chaosu, ale jednocześnie zadziwiająco spójne. Oto poboczny łotrzyk ze świata DC, przemykający gościnie w różnych seriach w najlepszym przypadku jako bohater drugoplanowy, doczekał się własnego tytułu. Dopiero wtedy w pełni zdefiniowano tą postać. Giffen z Grantem postawili na anarchię - fabuła jest tu pretekstem do sztubackich żartów i okazjonalnych masakr. Anarchistycznie do tematu podszedł Bisley, który rysuje jak mu się żywnie podoba, zmieniając style, chlapiąc tuszem, dorysowując goryle, kosmiczne delfiny czy latające pingwiny, z czego sporą część - jak sam przyznaje - rysował sam z siebie, ot tak, dla jaj, bo scenariusz tych elementów często nie przewidywał. Anarchistą jest w końcu sam Lobo, który działa impulsywnie, bez szerzej zakrojonych celów, nie szanując niemal żadnych autorytetów czy zasad poza danym słowem.

Seria o zabójcy z przerostem ego wystartowała w dobrym okresie. Druga połowa lat 80. upływała pod znakiem mroku, na co czynny wpływ mieli Alan Moore czy Frank Miller, i także w mniej ambitnych komiksach głównego nurtu znalazło się więcej miejsca dla postaci. o których było ciężko powiedzieć, czy są antybohaterami, czy już raczej bohaterami negatywnymi. To okres coraz bardziej rosnącej popularności takich postaci jak Wolverine czy Punisher, występ przerysowanego Lobo wydawał się więc jak najbardziej na miejscu. Przemoc łagodził u niego humor oraz bezczelne, pełne kretyńskiego samouwielbienia gadki. Tego psychopaty trudno było nie polubić, zwłaszcza jeśli miało się te 15 lat.

Dziś jednak jestem dziadkiem. Stop. Dziś jednak jestem starszy o te 20 lat. Czytanie Lobo 'na chłodno' zmusza do refleksji - dlaczego aż tak bardzo ten komiks podobał mi się dwie dekady temu. Czy tylko dlatego, że byłem nastolatkiem, którego bawiła przemoc i nie znał tylu komiksów, co teraz? Nie do końca. Wciąż lubię patrzeć na komiksowe masakry, a fabularne (nawet wątłe) wolty mogą bawić, zwłaszcza w "Powrocie Lobo", gdy Ważniak stara się opuścić Niebo, do którego trafił po śmierci, ale zarządcy tej placówki są nie dość rozgarnięci, by wiedzieć, że lepiej mu nie stawać na drodze. Główną siłą tego tomiku pozostają jednak rysunki, choć nie budzą już we mnie takiego entuzjazmu, co kiedyś. Nie wystarczą mi już dziś same urywane głowy i wyłamywane kości, a wpatrywanie się w plansze Biza powoduje, że nie da się nie zauważyć - Mistrzowi często po prostu się nie chciało. Sporo tu bazgrolenia, rysowania 'na odczepnego', zwłaszcza mniej ciekawych postaci czy motywów, chodzenia na łatwiznę, odpuszczania sobie wysiłku przy rysowaniu drugiego planu. Z drugiej strony - widać, kiedy Bisleyowi się chciało, a najwyraźniej największą frajdę sprawiało mu rysowanie muskulatury pojawiającego się na niemal każdym kadrze Lobo, jego profili i przeróżnych głupot pokroju wspomnianego goryla. Biz płynnie przechodzi tu od realizmu przy rysowaniu zbliżeń na tonącą w cieniu twarz protagonisty, przez groteskę i stylistykę kojarzoną z undergroundem, po totalny cartoon, gdy twarz Ważniaka wykrzywiają grymasy zdziwienia czy niedowierzania.

"Portret bękarta" to kawałek historii komiksu, także z perspektywy polskiego fandomu. W jednym tomie zebrano dwie pierwsze, darzone kultem serie, a całości dopełnia krótka forma tych samych autorów, której próżno szukać w oryginalnym, amerykańskim zbiorku. Warto po ten album sięgnąć nie tylko z nostalgicznych pobudek - także z historycznych, by zobaczyć jak przesuwały się w kulturze popularnej pewne granice. To, co kiedyś mogło zaskoczyć lub szokować, dziś nie robi już takiego wrażenia, ale to dalej fajny kawałek historii tego medium. To równie dobry powód do sięgnięcia po przygody Ważniaka co rysunki Bisleya, oczywiście te, które chciało mu się cyzelować.

Opublikowano:



Lobo. Portret bękarta

Lobo. Portret bękarta

Scenariusz: Alan Grant, Keith Giffen
Rysunki: Sam Kieth, Simon Bisley, Christian Alamy
Wydanie: I
Data wydania: Lipiec 2015
Seria: Lobo, DC Deluxe
Tłumaczenie: Michał Zdrojewski
Druk: kolor
Oprawa: twarda, obwoluta
Format: 180x275 mm
Stron: 256
Cena: 89,99 zł
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 978-83-281-1047-2
WASZA OCENA
8.00
Średnia z 1 głosów
TWOJA OCENA
8 /10
Zagłosuj!

Galerie

Powrót bękarta Powrót bękarta Powrót bękarta

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

soplic -

Ominęło mnie spotkanie z Lobo w młodości, więc żadnych sentymentów ani wspomnień komiks nie obudził. Patrzę na niego jak na każdy inny i jak dla mnie to mizeria, fabularna, rysunkowa a humor niestrawny.
Kupiłem jak wszystko do tej pory z DC Deluxe, niech sobie stoi badziewie na półce i choć uzupełnia serię;)

medica -

Zgadzam sie,badziewie.Z tym że ja czytałem to w młodości i ani wtedy ani teraz nie przypadło mi to do gustu.Kupiłem bo myślałem że wtedy za młody i za głupi byłem żeby zrozumieć tak wysublimowany dowcip...

Gonz -

badziewiem tego nigdy nie nazwę (heloł, dałem 8/10), ale chyba ostatnie co by mi przyszło w przypadku Lobo do głowy to 'wysublimowanie'.

anoreksja -

akurat Lobo ostatni Czarnian i Lobo Back's należą wdg mnie do jednych z najlepszych opowieści o Lobo.

i takie połączenie 2 w 1-ym, to tylko skok na kase, bo prawdziwy klimat mają właśnie te stare części ten papier ten zapach. Mnie cieszy posiadanie własnie wydań tych pierwszych, bo ten nowy Lobo jest ładnie odświeżony, ładnie zapakowany no niestety ducha komiksu nie można reanimować.