Recenzja
Amerykańska Liga Sprawiedliwości na poziomie okręgówki
Tomasz Kleszcz recenzuje JLA. Amerykańska Liga Sprawiedliwości #01a bandziorów karzą z całą surowością, czym zapewniają sobie wielką popularność wśród całej ludzkości, stawiając w dość kiepskim świetle Supermana i resztę. Pojawia się pytanie, czy Liga i jej poszczególni członkowie nie mogli tego zrobić? Czy nie powinni wykorzystać swoich mocy lepiej? Takie, dość zasadne, pytanie stawia Superman. Szkoda więc, że przygotowując grunt pod coś, co mogło stanowić dobrą historię - scenarzysta szybko sprowadził się do banalnej walki ze złym i totalnie czarno-białym najeźdźcą.
Równie sztampowo prezentuje się i druga opowieść. Młody Green Arrow zgłasza się na rozmowę kwalifikacyjną, Liga zamierza powiększyć swoje grono. Pech chce, że na Ziemię przybywają hordy demonów, które atakują naszych herosów. Na szczęście młody narybek wkracza do akcji, wydatnie przyczynia się do powalenia wroga, dzięki czemu zostaje przyjęty z otwartymi ramionami. Śmiesznie brzmiące imiona i kilka naukowych wtrąceń, które w żaden sposób nie zwiększają atrakcyjności serwowanych nam pomysłów, dopełniają czarę wypełnioną nieciekawymi, płytkimi i bełkotliwymi historiami, które totalnie zawodzą i rozczarowują. Przeciwnicy, których serwuje nam Morrison, nie mają w sobie kompletnie nic ciekawego, występuje ich sporo i nad ani jednym z nich scenarzysta nie próbuje się nawet przez chwilę pochylić, aby nadać mu odrobinę charakteru.
Szata graficzna została powierzona panom, których prac do tej pory nie było na naszym rynku. Rysownik Howard Porter się stara, trzeba mu to przyznać. Ale trafił zdecydowanie do zbyt wysokiej ligi. Jego rysunki są toporne, postaci miejscami mają zaburzoną anatomię, a jego styl – może to być kwestia gustu - jest brzydki i przypomina średniackie masówki z lat dziewięćdziesiątych. Aż trudno uwierzyć, że tak flagowy tytuł został powierzony temu artyście. Dopełniające tandety są kolory, serwowane nam przez Pata Garrahaya, pełne rozjaśnień, pociemnień, pstrokatych i rażących tonacji oraz barw, które ogólnie nie wyglądają przyjemnie. Kolorystycznie znów nasuwają się skojarzenia z wczesną fazą wchodzenia na rynek komputerowo generowanych kolorów, które raziły po oczach.
Okładka mocno odstaje od zawartości pod tym względem i nie należy się nią sugerować. Plansze są zbyt często totalnie i chaotycznie zapchane, białe przestrzenie ramek skrzętnie wypełnione kolorem, nawet dymki tekstowe co drugiej postaci są udziwnione i przekombinowane. Nie ma ani centymetra wolnej przestrzeni, co już po kilkunastu stronach robi się coraz bardziej męczące. Odrobinę sytuację poprawia Oscar Jimenez, który na chwilę przejmuje ołówek i radzi sobie znacznie lepiej, ale to za mało dla uratowania całości.
Krótkie podsumowanie. Drogi czytelniku, żałuję, że muszę to napisać, ale trzymaj się od tego komiksu z daleka. Fabularnie jest bardzo źle, co jest wielkim, ale smutnym zaskoczeniem. Graficznie jest mocno przeciętnie, co dałoby się wybaczyć gdyby były to przygody kogoś mniej znaczącego. Album tylko dla zatwardziałych fanów pulpy lub Granta Morrisona, nawet bez formy i pomysłu.
Opublikowano:
JLA. Amerykańska Liga Sprawiedliwości #01
Scenariusz: Grant Morrison
Rysunki: Howard Porter
Wydanie: I
Data wydania: Styczeń 2016
Seria: JLA. Amerykańska Liga Sprawiedliwości
Tłumaczenie: Krzysztof Uliszewski
Druk: kolor
Oprawa: twarda
Format: 170x260 mm
Stron: 256
Cena: 79,99 zł
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 9788328116122
Rysunki: Howard Porter
Wydanie: I
Data wydania: Styczeń 2016
Seria: JLA. Amerykańska Liga Sprawiedliwości
Tłumaczenie: Krzysztof Uliszewski
Druk: kolor
Oprawa: twarda
Format: 170x260 mm
Stron: 256
Cena: 79,99 zł
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 9788328116122
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Galerie
Komentarze
Sortuj: od najstarszego | od najnowszego
Itachi -
Ja natomiast napiszę, aby absolutnie nie kierować się powyższą recenzją i samemu sprawdzić czy ten komiks jest aż tak słaby jak opisuje autor. Bo moim zdaniem komiks jest zacny i warto posiadać go na półce.Gonz -
Szczerze powiedziawszy to tyczy się to każdego komiksu, filmu czy książki. Każdy ma swój gust, recenzent też.Gazza -
Oczywiście zachęcam do osobistego sprawdzenia każdej pozycji ale tym razem w pełni zgadzam się z odczuciami autora recenzji.Generalnie - nie ogarniam fenomenu Morrison'a....
daniels -
W tym JLA to akurat zawartość Morrisona w Morrisonie wynosi może z 10%, kilka pomysłów które mogły być ciekawie rozwinięte gdyby autor sie przyłożył. Mnie rzadko jego komiksy rozczarowują, z reguły pisze badzo ciekawie, jest kontrowersyjny, bezczelny i zabawny jednocześnie, ale do JLA zupełnie nie miał serca.Gdzieś kiedyś czytałem że zgodził się na pisanie tego po to by DC nie cancelowało jego niezbyt sie sprzedających "Invisibles" (które w stosunku do zamierzeń i tak zostało skrócone). Póki co najsłabszy komiks Granta jaki czytałem, odebrał palme pierwszeństwa Fantastic Four: 1234, i to dość wyraźnie (także rysunkowo). A mocno negatywne opinie o JLA można znaleźć jeszcze na KZecie, więc to absolutnie nie jest tak że opinia Kleszcza jest jakąś z kosmosu jak niektórzy stąd czy zowąd chcieliby ją widzieć.