baner

Recenzja

Legendy kosmicznych roninów

Przemysław Pawełek recenzuje Star Wars Legendy #07: Karmazynowe imperium
6/10
Legendy kosmicznych roninów
6/10
Niemal każdy, kto oglądał "Powrót Jedi", powinien pamiętać gwardzistów Imperatora. Nie mówią ani słowa, nie uczestniczą w scenach walk, ale swoimi czerwonymi hełmami i pelerynami na tyle odcinają się od otoczenia, że trudno ich przeoczyć. Podobne postaci ze świata wykreowanego przez George'a Lucasa rzadko kiedy się marnują, w końcu pod koniec lat 90. i gwardziści doczekali się historii rozwijającej tło tych postaci.

Seria do scenariusza Mike'a Richardsona i Randy'ego Stradleya toczy się dwutorowo. Główna oś fabuły rozgrywa się po wydanym niedawno "Mrocznym Imperium" - klony Imperatora zostały pokonane, ale pomimo triumfów Nowa Republika musi wciąż mierzyć się z imperialną armią, która nawet bez silnego dowództwa jest daleka od słabości. W jedno z takich starć na zewnętrznych rubieżach galaktyki pakuje się Kir Kanos - ostatni lojalny gwardzista, chcący pomścić śmierć Imperatora, którego nie udało mu się ochronić. Jego celem jest Carnor Jax - gwardzista renegat, który sam by chętnie rozprawił z Kanosem. Historię konfliktu na śmierć i życie ubarwiają retrospekcje z czasów, gdy obaj panowie trenowali w placówce szkoleniowej tej elitarnej jednostki, by dostąpić zaszczytu bronienia Palpatine'a.

Najlepszą częścią "Karmazynowego Imperium" są właśnie sceny z przeszłości, rozwijające tło formacji, o której w filmach praktycznie się nie mówi. Autorzy pokazują tu zarówno surowe środowisko planety, na której szkolą się przyszli gwardziści, jak i jeszcze surowsze próby, którymi są poddawani, nim dane im będzie założyć połyskujące hełmy. Kir Kanos nie jest też kolejnym 'typowym imperialnym', jakich wielu można było zobaczyć w filmach z tego świata. Prawdopodobnie przez cechy charakteru, a prawdopodobnie przez wpojone mu zasady jest on postacią niezmiernie lojalną i honorową, co czyni z niego postać zbliżoną w istocie do równie oddanej Imperatorowi Mary Jade. Kanos to ronin, który dedykuje swoje życie misji pomszczenia swojego nieżyjącego już pana. Co istotne - Richardson to scenarzysta, który dostarczył niedawno Stanowi Sakaiowi fabułę do adaptacji legendy o 47 roninach, której echa słychać także w tym komiksie. Motywy samurajskie zwykle dobrze splatają się ze światem Gwiezdnych Wojen, tak jest i tutaj, niestety średnio wypadają wydarzenia, w które zostają one wplecione. Niepozorna planetka na zewnętrznych rubieżach, arogancki i głupi dowódca lokalnego garnizonu, szpieg, sprzedajny kapuś, mroczny lider poddający się żądzy władzy - niemal wszystkie kolejno wprowadzane wątki wieją gwiezdnowojenną sztampą, odwlekając tylko kulminację, do której i tak musi w końcu dojść.

"Karmazynowe Imperium" niestety mało zacnie się zestarzało od strony wizualnej. Okładka Dave'a Dormana rozbudza apetyt, ale po otwarciu komiksu natrafia się na momentami mało finezyjną kreskę. Paul Gulacy popełnił umiarkowanie porywające rysunki, niezależnie od tego, czy treść kadrów kreślił namiętnie od linijki, czy pozwalał sobie na więcej luzu. Jednocześnie mam wrażenie, że i tak sporo zawdzięcza tuszowi położonemu przez P. Craiga Russela. Co Russel naprawił, to ku mojemu zdziwieniu położył Dave Stewart, o którym myślałem dotąd że jest niezawodny. "Karmazynowe..." daje dobry przegląd chybionych patentów i technik, które wprowadzono dzięki komputerom. Mamy tu zarówno nadmiernie kontrastowe cyfrowe cieniowanie barw, komputerowe gwiazdy, komputerowe ciała niebieskie, jak i komputerowo wprowadzane faktury. Nie twierdzę, że efekt jest beznadziejny, na pewno jednak jest niedzisiejszy i wystarczy sięgnąć po jakikolwiek inny album kolorowany przez Stewarta, by zobaczyć ewolucję, jaką przeszedł ten artysta.

Najnowszy tom Legend Star Wars to - podobnie jak niemal wszystkie poprzednie publikacje z tej serii - album dla zdecydowanych fanów Gwiezdnych Wojen. Pomimo zawartej w poprzednich akapitach krytyki, uważam, że będąc jednym z nich - powinno się go przeczytać. Podobnie jak opowieści dotyczące Boby Fetta czy Mary Jade - rozszerza on świat przedstawiony w filmach Lucasa i aż mi żal, że ostatecznie Expanded Universe nie jest częścią kanonicznego świata. Przynajmniej oficjalnie. Dla mnie opowieści takie jak ta rozbudowują mój własny wszechświat Gwiezdnych Wojen, w którym jest miejsce i na kolejne filmowe trylogie, i na poboczne historie. Razem tworzą może nie do końca spójną, ale głęboką i bogatą, wielowątkową metasagę, gdzie swoją przeszłość mają i postacie z pierwszego, i z trzeciego planu.

Autor recenzji jest pracownikiem Polskiego Radia.

Opublikowano:



Star Wars Legendy #07: Karmazynowe imperium

Star Wars Legendy #07: Karmazynowe imperium

Scenariusz: Mike Richardson
Rysunki: Paul Gulacy
Kolor: Dave Stewart
Wydanie: II
Data wydania: Lipiec 2016
Seria: Star Wars Legendy
Tłumaczenie: Maciek Drewnowski
Druk: kolor
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 170x260 mm
Stron: 156
Cena: 49,99 zł
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 9788328110441
WASZA OCENA
Brak głosów...
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Galerie

Legendy kosmicznych roninów Legendy kosmicznych roninów Legendy kosmicznych roninów

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-