baner

Artykuł

Wolverine: Jungle Adventure

Yaqza, Yaqza
     Od czego zaczęła się ta przygoda? Od karteczki z podpisem przyjaciółki i zamachowca czyhającego na tyłach teatru.
Zamachowca który bez słowa wyjaśnienia (co dość zaskakujące i niespotykane) plunął strumieniem ognia z protezy wbudowanej w ramię. Potem była długa podróż do ojczyzny niedoszłego zabójcy i...zapalniczka. Zwykła zapalniczka- no, mimo wszystko pamiątka, ale przecież nie wyróżniała się niczym szczególnym. A stała się punktem wyjścia do przeżycia niezwykłej przygody (stojącej w kontraście z całym chyba dotychczasowym życiem naszego bohatera), starcia z niebezpiecznym przeciwnikiem i spędzenia wielu dni w krainie, z której może już nie chciałoby się wracać...

    I o tym właśnie opowiada "Wolverine: Jungle Adventure", oneshot autorstwa Waltera Simonsona (scenariusz) i dobrze znanego polskiemu czytelnikowi z serii "Hellboy" Mike'a Mignoli (rysunki).
    Scenariusz nie należy do szczególnie wyszukanych i nie zaskakuje oryginalnością; nie jest wielowątkową bestią czyhającą tylko na nieuważnego czytelnika by chwycić go w swe szpony i zmusić do ponownego wertowania stronic- nic takiego nie ma miejsca. Logan podążając tropem zamachowca dociera do Savage Land, krainy w której czas zatrzymał się na okresie prehistorii, tutaj w wyniku zbiegu okoliczności staje się przywódcą Szczepu Ognia- i razem z nimi poluje, walczy z zagrożeniami i wciąż szuka śladów swego prawdziwego adwersarza...Ten zaś okaże się starym znajomym X-men, grupy z która współpracuje na co dzień Rosomak.
    Oczywiście wszystko musi się skończyć dobrze (w przeciwnym wypadku nie ujrzelibyśmy przecież naszego kudłatego idola w późniejszych pozycjach) co nie wpływa w żaden sposób na fakt, że jest kilka aspektów tego tytułu, dla których warto po niego sięgnąć- po przeczytaniu zaś odłożyć bez dręczącego uczucia niewłaściwie ulokowanej gotówki.

    Pierwszym z nich są rysunki Mike'a Mignoli- stojące na poziomie do którego twórca ten zdążył nas już przyzwyczaić. Tu jednak łatwo rozpoznawalna, kanciasta kreska jest bardziej szczegółowa i realistyczna (na co wpływ miał bez wątpienia fakt że "Jungle Adventure" jest komiksem mającym swoje lata), ponadto zaś twórca postaci Hellboy'a pozwolił sobie także na ozdobienie swego dzieła miłymi oku szczególikami tak nieprzystającymi do jego późniejszych prac.
    Komiks zresztą różni się od znanych nam dokonań artysty także wykorzystaną paletą kolorów- to nie ten mrok bijący z każdej prawie planszy, rozświetlany sporadycznie jaskrawą plamą żółci czy czerwieni- w "Jungle Adventure" mamy kolorystykę bardziej przystającą do rzeczywistości, jaka została opisana: dżungla musi wyglądać jak dżungla, i kropka- czy będą to skąpane w słońcu przestrzenie stepów, czy mroczne zakamarki skryte pod koronami gigantycznych drzew.
    Z drugiej strony paskudna maniera do wyposażania wszelkich meta-istoti universum Marvela w jaskrawo kolorowe, odróżniające się od tła wdzianka budzące coś na wzór uśmiechu politowania ponownie znalazła zastosowanie- co już wywoływać zachwytu wcale nie musi.
Na szczęście tylko na kilku planszach dochodzi do takich incydentów- można więc przejść obok nich bez większego zniesmaczenia.

    Przyjemną niespodzianką jest fakt, iż zakończenie komiksu nie ma wiekopomnego wpływu na strukturę świata- oczywiście pewne zagrożenie zostaje wyeliminowane, ale.... śmiertelny wróg nie okazał się wcale być tak niebezpiecznym, prawdziwy przeciwnik stał zaś z boku obserwując z pewnym rozbawieniem rozwój wydarzeń - a co ważniejsze nie ingerował w nie pozwalając im toczyć się swoim torem.
Ten epizod jest tylko niezobowiązującą przygodą w życiu Wolverina (swoistą odskocznią od życia w betonowej dżungli i związanych z tym problemami)- większy wpływ miał za to na Szczep Ognia- ale o tym warto już przekonać się samemu...
    Ciekawie wypada umiejscowienie postaci Wolverina, najdzikszego z bohaterów Marvela (przynajmniej w pierwszych latach jego "działalności" tak właśnie go reklamowano) w tak niezwykłym środowisku jak Savage Land- gdzie istnieją zupełnie inne problemy z jakimi trzeba sobie radzić.
    Walka o pożywienie, przetrwanie i pozycję w grupie to typowe cechy społeczności w jakiej znalazł się Logan. A znalazł się świetnie- i świetnie się czuł w roli jaka mu przypadła.
    Można zadać sobie pytanie, czy nie tak wygląda jego naturalne środowisko i czy nie lepiej - dla niego w szczególności- byłoby by nie zmieniać takiego stanu rzeczy?...

    "Jungle Adventure" wyróżnia się klimatem, jaki panuje w komiksie- to nie ten sam, przeładowany łotrami o niezwykłych mocach i wdziankach komiks na każdym kroku mówiący o "inności", "tolerancji" itp., itd. (do czego zdążył nas przyzwyczaić "X-men")- to na poły magiczna podróż do krainy "poza światem", oazy kuszącej szansą ukojenia i odpoczynku od problemów do jakich przywykliśmy czytając dziesiątki innych pozycji....

    Komiks nie jest wybitny- o nie, do tego miana wiele mu jeszcze brakuje. Ale...ma w sobie jakiś czar, obietnice
niezobowiązującej zabawy- i daje dokładnie to, co przyrzeka.

    Czyta się lekko, z przyjemnością, a pewne znane z komiksu superbohaterskiego schematy nie drażnią.

    Kąsek dla wielbicieli postaci Rosomaka, rysunków Mignoli i wieczorów z nogami opartymi na pufie, szklanką gorącej herbaty
na stole i komiksem w ręku...

Opublikowano:



Tagi

Marvel Mike Mignola Wolverine X-Men

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-