baner

Artykuł

Ultimate Spiderman

Macias
     Marzec 2002, któryś z poniedziałków, godzina- gdzieś sporo po siedemnastej. Pogoda? Mroźno. Mój nastrój? Kiepski, gdyż właśnie szedłem na zajęcia z języka polskiego (w końcu trzeba coś sobie przypomnieć przed maturą…), które nie były specjalnie zajmujące… Nie, inaczej-myślałem, że już bardziej nudzić się nie można (okazuje się, że jednak można. Wystarczy pójść na studia),a do tego standardowo niezbyt wybitnie przygotowałem się do zajęć. Jednym zdaniem- zapowiadał się lipny wieczór. W drodze z kolejki na zajęcia zahaczyłem o kiosk, żeby zobaczyć czy nie ma czegoś wartego moich pieniędzy. Było. Pierwszy numer „Ultimate Spider-Man” z wydawnictwa Fun Media. Po chwili użerania się z kioskarką ( proste komendy „Poproszę Spider-mana”, „Taaak, chodzi mi o komiks”, „Nie, bardziej na lewo. Trochę w bok…Nie,nie chce „Bravo”, tylko ten komiks na lewo od pani ręki…” nie bardzo trafiały do sprzedawczyni) mogłem wrzucić komiks do plecaka i po przymusowej półtorej godzinie tortur, dane mi było spokojnie wniknąć w historie.
    W tamtym okresie niespecjalnie używałem Internetu, więc tylko ogólnie wiedziałem, na czym polega idea linii „Ultimate”, jednakże po przeczytaniu pierwszego zeszytu od razu dało się załapać, o co chodzi. Przez następne kilka miesięcy koło dwudziestego regularnie inwestowałem w serię, aż w końcu FunMedia postanowiła ją skasować( gdzieś w okolicy numeru szóstego). Udało im się jednak wydać jeszcze numer siódmy, po czym niedługo później wydawnictwo upadło.

    Od tamtego okresu, do dnia obecnego na rynku ukazała się większość ważnych rzeczy z linii „ Ultimate”- Egmont wydaje „The Ultimates” a Axel Spinger Polska wzięło się za „Ultimate X-Men”. I to właśnie na forum tego ostatniego wydawnictwa ktoś rzucił pomysłem, by AS wznowił wydawanie „USM”. Czy są na to szanse? - nie mam pojęcia. Dlatego też zamiast czekać, modlić się, wysyłać listy z groźbami „ A jeśli nie wydacie „USM” to ja was…” tudzież robić tego typu wesołe rzeczy, postanowiłem przysiąść i wniknąć w historię, zaczynając od numeru siódmego, aż gdzieś do około pięćdziesiątego, chociażby po to, by przekonać się, czy jest czego żałować.

    Przydługa i lekko nudnawa historia zawarta w początkowych numerach zmienia się i nabiera tempa w z zeszytu na zeszyt. Pojawiają się kolejni wrogowie, Peter zaczyna mieć problemy w życiu „cywilnym”, gdyż zakładanie obcisłego stroju przysparza więcej kłopotów niż korzyści. W zasadzie można pomyśleć „Nic odkrywczego, wszystko to już nie raz było maglowane w komiksach z tym gościem”. Było, ale nie w taki sposób, w jaki zrobił to Bendis. Przede wszystkim zwrócił uwagę, że bycie superbohaterem, kiedy ma się około szesnaście lat jest trudne nie tylko ze względu na fakt walki z różnymi mniej lub bardziej groźnymi przestępcami, gdyż zwykły brak pieniędzy jest niemniej groźny (a składniki do sieci kosztują sporo). Albo problem kostiumu- dopóki się nie zniszczy jest w porządku, ale co zrobi przeciętny chłopak w wieku kilkunastu lat, gdy porwie mu się kostium? A trzeba zaznaczyć, że Peter nie ma ani trochę talentu do igły i nici ( co nie znaczy, że nie próbował zdobyć kostiumu w inny, całkiem zresztą pomysłowy sposób). Jeśli chodzi o tego typu smaczki i szczegóły Bendis zdecydowanie zasługuje na szkolną „piątkę”. Jeśli jednak chodzi o wiążące się z sobą wydarzenia, świetnie skonstruowane postacie oraz w miarę trwania historii coraz bardziej ujawniające się machinacje „na górze” B. M. B zdecydowanie zasługuje na „szóstkę”. Tutaj nawet najbardziej błahe wydarzenie może mieć zupełnie inne oblicze, które ujawnia się dopiero później. Część numerów prezentowana jest nie tylko z perspektywy pająka, czy bliskich mu osób, ale również od strony postaci nieco dalszych (osobiście jednym z lepszych numerów pod tym względem jest zeszyt, który jest raportem jednej z agentek S.H.I.E.L.D, który stanowi również prolog do mini-serii „Ultimate Six”). I tutaj scenarzysta pokazuje, że potrafi wycisnąć maximum z tego typu narracji.

    Bendis zmienił też część wątków tak, by były bardziej realniejsze. Na przykład Venom nie jest symbiontem z obcej planety, lecz z założenia miał być kostiumem-lekarstwem na raka, opracowywanym przez ojca Petera i jego przyjaciela Eddiego Brocka Seniora. Badania zostały jednak zawieszone w wyniku machinacji osób, które chciały przejąć projekt do mniej altruistycznych celów, a także z powodu śmierci obu naukowców w katastrofie lotniczej. Nie zdradzając jak dalej ciągnie się ten wątek powiem tylko, że jest on o wiele sensowniejszy, niż wersja z obcym kostiumem ( choć początkowo Bendis planował prawdopodobnie inaczej rozwiązać ten motyw, gdyż w wcześniejszym numerze Eddie Brock pojawia się jako dziennikarz na jednym z kadrów. B.M zrezygnował jednak z takiego poprowadzenia tej postaci).
    Ciekawą rzeczą jest fakt, iż historia zawarta w „USM” ma spore oddziaływanie na inne pozycje z serii „Ultimate”, z szczególnym nastawieniem na „The Ultimates”, gdyż jak się okazuje specyfik OZ, który w założeniu miał być formułą mogącą wspomóc ewolucje człowieka, jest niczym innym jak zmodyfikowaną wersją projektu superżołnierza, która przyczyniła się do powstania Kapitana Ameryki i Hulk’a. Tak, więc B.M zostawił wiele otwartych „furtek”, które potem zostały rozwinięte przez innych scenarzystów.
    Bohater miał też okazję spotkać „Ultimate X-men”, gdzie Bendis rzucił pierwsze poszlaki dotyczące nielegalnych eksperymentów genetycznych na nienarodzonych dzieciach, co wg scenarzysty ma być jednym z ważniejszych wątków w nadchodzących numerach. Dodatkowo jest to jeden z elementów, który coraz bardziej buduje klimat serii zmierzający w stronę różnego rodzaju „black ops”, tajnych służb, grup trzymających władzę (nie, komiks nie dzieje się w Polsce) itp. Sam Bendis zapowiedział na początku pracy nad serią, że chce nadać właśnie taki kształt swoim historiom zawartym w „USM”.

    Jeśli jest Peter to musi być i Mary Jane. Tutaj jednak Mary nie jest szkolną gwiazdą, rozchwytywaną przez najpopularniejszych kolesi w szkole, lecz spokojną dziewczyną, która od początku darzy Peter’a wielką sympatią ( i jak nietrudno się domyślić przerodzi się to w coś więcej. Oczywiście nie będzie mogło zabraknąć rozstań i ponownych zejść między tą parą, ale taki to już urok tego związku) i jest pierwszą osobą, której Peter zdradza swój sekret. Inne, nie mniej ważne postacie kobiece, to ciotka May i Gwen Stacy. Bendis zasadniczo zmienił „image” tych dwóch bohaterek. May jest tu trochę młodsza niż w regularnej serii i jakby bardziej energiczna. Dodatkowo potrafi konkretnie opierniczyć bratanka, co nie zdarzało się zbyt często w ”sami wiecie gdzie”. Inną sprawą jest fakt, iż May cały czas nosi w sobie świeżą ranę po stracie męża, co przeradza się w strach, że coś podobnego może przydarzyć się Peter’owi (ciekawostka- chcecie zobaczyć ciotkę May u psychoterapeuty? Przeczytajcie „USM”). Sądzę, że czasem May przestanie sobie radzić z swoim stresem, szczególnie po wydarzeniach z ostatnich numerów.
    Gwen Stacy pojawia się nieco później, ale już jej pierwsze „występy” pokazują, że i tutaj Bendis postanowił wprowadzić zmiany. Gwen jest „konkreciarą”, mówi co myśli i wydaje się zupełnie nie przejmować się problemami. Oczywiście jest to tylko poza, która pomaga Gwen bronić się przed cierpieniem związanym z dość skomplikowanym życiem. Dla Peter’a jest ona kimś w rodzaju żeńskiego odpowiednika własnej osoby- oboje tracą swoich najbliższych, oboje też próbują jakoś znaleźć swoje miejsce na świecie.

    Tak jak i w regularnej serii, tak i tu ważną postacią jest Otto Octavius. W wersji „USM” jest on jednym z naukowców, którzy przyczyniają się do powstania OZ, czyli w tym również naszego bohatera. Przy czym Otto nie przypomina w niczym swojego początkowo dobrodusznego odpowiednika z filmu. Tutaj jest on zimnym skur….czybykiem, który dla swoich badań nie cofnie się przed niczym. A po przemianie w Dr Octopus’a staje się jeszcze gorszy. Doc Ock pojawia się dość często na łamach serii, ale po wydarzeniach z „Ultimate Six” chyba nieprędko go zobaczymy.

    Co bardziej nadpobudliwi fani Spider-man’a ucieszą się na widok Black Cat, czyli Felicii Hardy. Pojawia się tylko na kilka numerów, ale w tym czasie udaje jej się wypić wino z Peter’em (czy był „brudzio”-nie mam pojęcia), powalczyć z Elektra’ą, zostać pobitą przez Kingpin’a i….”zginąć”.

    Za graficzną stronę tytułu zabrał się Mark Bagley, tuszowany głównie przez Art’a Thibert’a. Swojego czasu Bagley często udzielał się w „TASM” ,więc wybór zbytnio nie dziwi a i Thibert nie jest nowicjuszem. Rysunki w „USM” są niezłe, ale poziom bywa nierówny. Widać, że niektóre elementy stanowią dla rysownika problem ( mój główny zarzut, to słabe różnicowanie twarzy. Większość kobiet jest do siebie podobnych, co również, choć w mniejszym stopniu, odnosi się do płci brzydkiej) ale z czasem jest zdecydowanie lepiej. Jako ciekawostkę można dodać, iż w serii „USM” rysownik nie zmienia się ani razu na cała serię, co jak na razie zdarzyło się tylko w „The Ultimates”.

    „USM” nie jest komiksem, który aspiruje do miana ambitnego. Mimo to, pomimo całej superbohaterskiej otoczki, która jednych drażni, innych natomiast kręci (jestem zboczeńcem drugiego rodzaju), to ma w sobie to „coś” co naprawdę pozwala się wczuć w ten świetny komiks. Bendis pokazał, że nawet pod pozorem lekkiej historii potrafi przekazać pewne własne przemyślenia na temat otaczającego go świata. Z drugiej strony nie ma się co doszukiwać wielkiej głębi, bo nie tym „USM” stoi. Jeśli ktoś ma okazje poczytać dalsze zeszyty (czyli od numeru 6 w górę) to warto spróbować.

P.s.: Dla opornych-hej, w końcu to Bendis!;)

Opublikowano:



Tagi

Bagley Bendis Spider-Man Ultimate

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-