Recenzja

Utknąć w Filadelfii

Paweł Panic recenzuje Oblivion Song. Pieśń otchłani #01
7/10
Utknąć w Filadelfii
7/10
Po autorze takiego kalibru jak Robert Kirkman zawsze oczekuje się wiele, a każde z jego kolejnych dzieł z miejsca przykuwa uwagę branżowych mediów. Czy zatem po zombie, superbohaterach i opętaniach uznany twórca równie dobrze poradził sobie z podróżami międzywymiarowymi?

Fabuła „Pieśni Otchłani” rozpoczyna się dziesięć lat po kataklizmie, w wyniku którego dziesięć kilometrów kwadratowych Filadelfii zostało wessanych do innego wymiaru. 300 tysięcy mieszkańców miasta znalazło się tym samym w krainie, w której wszystko spowija dziwna, organiczna materia, a anatomia zamieszkujących ją stworzeń nie ma zbyt wiele wspólnego z ziemskimi kręgowcami. W poszukiwaniu ocalałych Otchłań przemierza Nathan Cole – naukowiec, dla którego skoki międzywymiarowe wydają się codziennością. Mimo że znajduje coraz mniej żywych ludzi, to nie traci nadziei na odnalezienie swojego brata. Niestety, problemy z rządem, a tym samym funduszami, brak zainteresowania opinii publicznej, a do tego komplikacje w życiu prywatnym, nie napawają optymizmem na przyszłość...

Pomysł wyjściowy jest interesujący, głównemu bohaterowi nie można odmówić charyzmy, a chociaż na drugim planie nie pojawia się zbyt wiele postaci, to właściwie im też niewiele można zarzucić. Do tego dochodzi subtelne, ale ciekawe pokazanie różnic w sposobie, w jaki ludzie radzą sobie ze stratą. Niektórzy idą do przodu, starając się jakoś poukładać sobie życie, inni – jak główny bohater – nie przestają wierzyć w odnalezienie bliskiej osoby. I tak to się wszystko toczy. Nathan skacze do Otchłani, rząd patrzy na jego poczynania coraz mniej przychylnym okiem, a życie wydaje się płynąć swoim nurtem – zarówno po jednej, jak i drugiej stronie. Właśnie ta zwyczajność wydaje się najmocniejszym atutem scenariusza. Wydarzenia sprzed 10 lat stanowią dla wielu ludzie zamierzchłą przeszłość, wyciąganą na powierzchnię pewnie tylko z okazji kolejnych rocznic. Sam Nathan, mimo szlachetności swoich poczynań, pozostaje zwyczajnym człowiekiem, któremu bardzo daleko do herosa-celebryty. Kiepsko odnajduje się w naszym świecie, zaś walka z potworami i odszukiwanie ocalałych daje mu autentyczne poczucie spełnienia. Nie występuje w telewizji, powroty z Otchłani nie kończą się powitaniem wiwatującego tłumu, ba, w zapyziałym barze nie znajdzie się choćby jedna osoba, która postawiłaby mu drinka. Wydaje się, że zarówno wydarzenie sprzed dekady, jak i kolejne misje ratunkowe pozostawiają wszystkich wokół kompletnie obojętnymi. Nie wiem, na ile jest to zamierzony zabieg twórców, ale można odnieść wrażenie, że rzeczywistość w komiksie tonie w marazmie. I nie chodzi nawet o obojętność na poczynania Nathana, ile po prostu fakt, że nasz świat nie jest tutaj zbyt ciekawym miejscem. Dlatego właśnie na jego tle tak dobrze prezentuje się Otchłań.

Tytułowe miejsce, mimo swojej – delikatnie mówiąc – niegościnności naprawdę żyje. I to nie tylko przez wzgląd na fakt, że dosłownie każdy jego fragment zamieszkują mniej lub bardziej rozwinięte organizmy. Barwna Otchłań idealnie kontrastuje z burym i wyludnionym miastem. Widać, że dopiero w innym wymiarze w pełni rozwija skrzydła rysownik: Lorenzo De Felici. Jego kreska jest bardzo plastyczna i idealnie nadaje się do przedstawiania pokrytych grzybem ulic czy stworów wyglądających niczym skrzyżowanie salamandry z mamutem. Jak nietrudno zgadnąć, większość scen akcji rozgrywa się właśnie po drugiej stronie, więc na dynamicznych ujęciach, w których warstwa tekstowa ogranicza się do onomatopei, wszystko to wygląda jeszcze lepiej.

„Oblivion song” to dobry pomysł, bardzo dobre ilustracje, poprawnie poprowadzona narracja, wyrazisty główny bohater i właściwie tyle. Jeśli ktoś nastawia się na niezwykłe zwroty akcji i pomysły, których Kirkman już gdzieś nie wykorzystał, to srodze się zawiedzie. Zbyt mocno odbija się tutaj echo „Żywych trupów”, aby można było mówić o nowej jakości. Są tu zarówno powtórzenia w skali makro (społeczność w świecie po apokalipsie, rządzona przez charyzmatycznego przywódcę), jak i mikro (mąż powracający z niebytu w momencie, kiedy jego żona ułożyła sobie życie na nowo). Poza tym, przy całej sympatii do głównego bohatera, jakoś ciężko zaangażować się w jego poczynania. To znaczy, niby mu kibicujemy, ale, czy gdyby nie wrócił z Otchłani, to przejęlibyśmy się tym, czy też nasza reakcja byłaby równie obojętna, jak niemal wszystkich mieszkańców Filadelfii? Oczywiście to dopiero początek tej opowieści, a należy pamiętać, że Kirkman jest mistrzem seriali, więc sporo się jeszcze może tutaj wydarzyć, ale jeśli po przeczytaniu opisu tego albumu nie czujecie się przekonani, to z czystym sercem możecie sobie darować.

Niemniej „Oblivion Song. Pieśń Otchłani” to doskonała pozycja dla wszystkich, którzy szukają dobrego czytadła osadzonego w realiach, których fantastyka aż tak często nie eksploruje. Pewnie, że ostatnio premierę miał film „Anihilacja”, w którym sporo było biologii rodem z innego wymiaru, ale dzieło Kirkmana pozbawione jest obecnego w tamtym obrazie filozoficznego zacięcia. To klasyczne spojrzenie na temat, lokujące się gdzieś między „Mgłą” Stephena Kinga a „Half-Lifem”. Podejrzewam, że omawiany komiks przypadnie do gustu właśnie miłośnikom tych dwóch tytułów.

Opublikowano:



Oblivion Song. Pieśń otchłani #01

Oblivion Song. Pieśń otchłani #01

Scenariusz: Robert Kirkman
Rysunki: Lorenzo De Felici
Data wydania: Marzec 2018
Seria: Oblivion Song. Pieśń otchłani
Tłumaczenie: Grzegorz Drojewski
Druk: kolor
Oprawa: miękka
Format: 170x260 mm
Stron: 144
Cena: 44,00 zł
Wydawnictwo: Non Stop Comics
ISBN: 9788381104043
WASZA OCENA
5.00
Średnia z 1 głosów
TWOJA OCENA
Zagłosuj!

Galerie

Utknąć w Filadelfii Utknąć w Filadelfii Utknąć w Filadelfii

Komentarze

-Jeszcze nie ma komentarzy-