baner

Komiks

Piękna i Bestia

Piękna i Bestia

Scenariusz: Bobbi JG Weiss, Silvia Dell’Amore
Rysunki: Colleen Doran
Wydanie: I
Data wydania: 31 Styczeń 2024
Seria: Klasyczne baśnie Disneya
Tłumaczenie: Mateusz Lis
Druk: kolor
Oprawa: miękka
Format: 17,0 x 26,0 cm
Stron: 64
Cena: 34,99 zł
Wydawnictwo: Egmont
ISBN: 9788328156951
ZAPOWIEDŹ
WASZA OCENA
Brak głosów...
Przeznaczona dla małych i dużych czytelników komiksowa adaptacja wspaniałej filmowej opowieści „Piękna i Bestia"! W spokojnej wiosce, gdzie życie toczy się monotonnym rytmem, a marzycieli traktuje się jak dziwaków, żyje piękna i wrażliwa Bella. Dziewczyna uwielbia czytać książki i bujać w obłokach. Z czułością troszczy się o swojego starego ojca – ekscentrycznego wynalazcę. Wszystko się zmienia, gdy Bella trafia na zamek tajemniczej, budzącej grozę Bestii. Tam, u boku zaczarowanych mieszkańców, przekonuje się, że pozory mogą mylić, a prawdziwe piękno kryje się w głębi serca.
Komiks o tym, że najważniejsze jest niewidoczne dla oczu, a wrażliwość, dobro i prawdziwa miłość mogą odmienić zarówno ciało, jak i duszę, odegnać zło, smutek i zwątpienie.

Galerie

Piękna i Bestia Piękna i Bestia Piękna i Bestia

Komentarze

Sortuj: od najstarszego | od najnowszego

wkp -

NIE WYGLĄD ŚWIADCZY O CZŁOWIEKU



I kolejny klasyk Disneya doczekał się komiksowej wersji. Tym razem padło na rzecz nowszą, bo z 1991 roku. Ta zaś była disnejowską, a zatem ułagodzoną i bezpieczniejszą adaptacją pochodzącej prawdopodobnie z XVIII wieku (wtedy pojawiła się najstarsza znana opublikowana jej wersja). Ale kto nie lubił filmu? Albo sympatycznego świątecznego dodatku do niego (w sumie takie mniej znane rzeczy też mogłyby się doczekać komiksowych adaptacji)? Więc i każdy polubi ten komiks, wiernie trzymający się litery pierwowzoru i sympatycznie przenoszący to na komiksowe medium.



Główną bohaterką tej historii jest Bella, piękna, wrażliwa dziewczyna zamieszkująca spokojną, nudną wręcz wioskę. Zajmuje się ojcem, spokojnie spędza dnie, jest marzycielką… No i nadchodzi zmiana, gdy dziewczyna trafia do zamku tajemniczej Bestii i… przekonuje się, że nie wygląd świadczy o tym, jaki kto jest. i ile magii kryje się w tym miejscu!



No cóż, wszystko co najważniejsze, powiedziałem już na wstępie. Fabularnie to, jak poprzednie tomy tej przyjemnej kolekcji dla dzieci, nieco skrótowo potraktowana, ale udana wersja tego, co znamy już z kina. Jest tu bowiem wszystko to, co w pierwowzorze, a zatem barwne – także kolorystycznie – przygody równie barwnych postaci, magia, humor i sporo uroku, miłość i wartości przekazane w sposób szybki, lekki i przyjemny.



Graficznie rzecz wierna jest filmowi, chociaż ilustracje nieco dostosowano do oczekiwań współczesnego czytelnika, ale z jakim smakiem i wyczuciem (w końcu zrobiła je sama Coleen Doran). Wszystko jest zatem barwne (wiem, powtarzam się, ale warto w tym miejscu to podkreślić) cartoonowe, miłe dla oka i na pewno zachęcające najmłodszych do sięgnięcia po komiks, czy znają już tę opowieść, czy nie. Bo to też nie takie oczywiste. Niby żelazna klasyka, ale z drugiej strony bardziej w ostatnich latach katuje się nas słabą fabularną przeróbką, jakby to ją chciało się nam wcisnąć jako jedyną słuszną. A warto poznać właśnie tę starszą, animowaną, albo komiksowe jej wydanie. Tym bardziej, że całe to wydanie właśnie mamy bardzo ładne, takie, które również przypadnie do gustu młodym odbiorcom, ale nie straci na atrakcyjności w oczach starszych odbiorców.



Po prostu sympatyczna pozycja dla dzieci i nie tylko. „Disney klasyczne baśnie” to ciekawa propozycja, która każdemu dziecku da szansę poznania (po raz pierwszy czy na nowo) disnejowskiej klasyki, a w dorosłych obudzi wspomnienia, kiedy sami odkrywali ją, jako dziecko. I to przy okazji bardzo udana kolekcja, warta zebrania i wracania do niej raz po raz.

wkp -

ŚWIT WOLVIEGO



„Świt X”. No najlepsze co w „X-Men” wydarzyło się od lat, chociaż właściwie poza tym głównym wydarzeniem „Ród X / Potęgi X” aż tak wiele ta seria nie ma do zaoferowania. Hickman starał się zrobić coś na kształt „New X-Men” – niby jedną wielką opowieść, ale złożoną z niezależnych, pojedynczych zeszytów, w których nie zawsze jest czas na rozbudowanie wszystkiego, jak należy – no a twórcy obok lecą po swojemu, dopełniając tego wszystkiego. I „Wolverine” to jedno z takich dopełnień i od razu cała nowa seria z Rosomakiem, rozpisana łącznie na 46 zeszytów. Tu na razie mamy pierwsze pięć z nich i… No komiks, jak komiks, Percy nie zrobił tu nic szczególnego, jak to on. Choć mogło być gorzej.



Dla mutantów nastał czas pewnej stabilizacji, może nawet czegoś na kształt szczęścia i tego samego ma nadzieję zaznać też Wolverine. Niestety pojawia się wróg, który wszystko to starta się zniweczyć, a kwiaty z Krakoi wykorzystać do stworzenia narkotyków. Więc Wolvie będzie musiał go powstrzymać i…



„Wolvie” Percy’ego to dość standardowy komiks superhero. Czytaliście jego „Wolverine: Długa noc”? no to wiecie mniej więcej co i jak. Tamto było jednak lepsze od niniejszego albumu, chociaż podobnie oparte na zgranym motywie, operujące w sumie samymi znanymi schematami. No i tak to sobie leci. Nic odkrywczego, nic szczególnego, no ale kto lubi „Wolviego” i mu się marzy, żeby czytać ze „Świtu X” wszystko, co wychodzi, śmiało może.



Bo nie jest tak, że źle się to czyta. Lekka, niewymagająca rozrywka superhero, jakich wiele, z fajną postacią, której potencjał jakoś nie został wykorzystany, ale też i niepogrzebany. Po prostu nie wyróżnia się to wszystko, ma za to akcję, ma klimacik – dla rysunków Kuberta zawsze warto – jakąś tam tajemnicę w fabule no i tym się napędza to wszystko. i może jako całość jest jak jest, to jednak są tu sceny, które naprawdę fajnie wypadają i tymi scenami (i grafiką) stoi ten album. Aż żal, że całość nie jest tak dobra, jak te momenty.



No ale szata graficzna robi tu robotę. I to mnie ostatecznie skłoniło do sięgnięcia po tom. Kubert to w końcu jeden z moich ulubieńców od lat. Czasem, wiadomo, kiepści, jak mu się zdarzało w ostatnich latach, ale wciąż uwielbiam jego prace. Bo klimat, bo fajna dynamika i bo od razu wpada to w oko i z miejsca wiadomo, kto robił. Fajny kolor dopełnia tego wszystkiego, a drugi artysta, Viktor Bogdanović, tez daje radę. A że w tomie pojawia się Omega Red, jeden z moich ulubionych mutanckich wrogów (pamiętam, jak jako dzieciak zachwycałem tym, jak go Kubert właśnie rysował w „X-Menach” z lat 90., no robiło to wrażenie niemniejsze, niż przy grafikach Jima Lee) no dla mnie to spory plus. Nawet jeśli nie ma już w nim tego ekspresyjnego szaleństwa sprzed lat.



Summa summarum – można. Nie trzeba, bo w sumie nic wielkiego to nie wnosi, a i na początek przygody z Wolviem tak średnio się to nadaje, ale jak ktoś lubi i czyta, może. Zachwytu nie będzie, ale tragedii także nie ma. I tyle.